Wywiad z dyrektorem p. Sylwią Bindas-Piotrkowicz

Skąd pomysł na założenie przedszkola?

Z potrzeby własnej tzn poszukiwania odpowiedniego miejsca dla dzieci swoich i bliskich znajomych. W 2006 roku nie było to takie proste – wybór był niewielki i niesatysfakcjonujący. Potrzebowaliśmy dobrego, ciepłego miejsca, w którym dzieci czułyby się bezpiecznie.

Czy to było trudne przedsięwzięcie?

Wydawało się to bardzo prostym zadaniem. Ot co, ładny budynek, miłe wychowawczynie, ciekawe zajęcia. Jednak wcale nie było tak łatwo. Wciąż pojawiały się nowe wątki, o które należało się zatroszczyć. Sukcesem było przebrnięcie przez liczne formalności i otwarcie placówki. Na co dzień potrzebna jest jednak ciągła praca, dużo cierpliwości ale daje też dużo satysfakcji.

Jakie są wasze największe atuty?

Kameralne miejsca, z dobrą atmosferą. Ambitne podejście do tematu edukacji. Skoncentrowanie na dziecku, zaopiekowanie jego potrzeb. Dobra współpraca z rodzicami. Podnoszenie kompetencji własnych. Nie bez znaczenia jest też fakt, że dyrektorem jest właściciel przedszkola. Decyzje mogą więc być podejmowane szybciej i lepiej, a potrzeby rozpoznawane są na bieżąco. Organizacja jest dzięki temu mniej kosztowna, co nie pozostaje bez znaczenia w porównaniu z innymi placówkami, szczególnie sieciami.

A czy może Pani zdradzić swój sekret „świeżości” podejścia? W końcu na rynku, jesteście już trochę czasu, czy nie dosięga was monotonia?

Rzeczywiście 14 lat to już spore doświadczenie. Od początku miało być dobrze, czysto i wyjątkowo, co wymagało ogromu pracy. Bałam się, że stracę entuzjazm, kiedy moje dzieci odejdą do szkoły. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Pojawiły się nowe grupy przedszkolaków, nowe wyzwania, co jest bardzo motywujące, a ja lubię wyzwania, lubię też pracę z ludźmi. Mam też duże szczęście do personelu, a małe wyjątki tylko potwierdzają regułę. Ważne jest dla mnie, aby kadra czuła się w przedszkolu dobrze i każdy mógł współtworzyć to miejsce. Jedna z wychowawczyń odchodząca na urlop macierzyński powiedziała kiedyś, że to „dobre miejsce” bo rodzi się dużo dzieci.

A to nie kłopot?

I tak i nie. Uśmiecham się, bo mamy w przedszkolu w tej chwili aż siedem wychowawczyń na urlopach macierzyńskim lub wychowawczym. Dwie z nich szykują się wkrótce do powrotu do pracy z bagażem nowych doświadczeń.

A jak radzicie sobie z adaptacją?

Za każdym razem jest to nowe wyzwanie. Każde dziecko jest przecież inne, staramy się więc sprostać potrzebom bazując na doświadczeniu, ale przede wszystkim na obserwacji. W poprzednich latach z reguły organizowaliśmy adaptację zbiorową. Cała grupa rozpoczynała przygodę z przedszkolem w jednym czasie, poprzedzoną dniami adaptacyjnymi i zebraniem dla rodziców połączonym ze spotkaniem z naszą panią psycholog. Spotkania przed są niezwykle przydatne, pozwalają, rodzicom i dzieciom lepiej przygotować się do nowej sytuacji, a nam lepiej sprostać zadaniu. Jednak, jeśli tylko jest to możliwe, staramy się rezygnować z adaptacji zbiorowej na rzecz indywidualnej – włączającej, z towarzyszeniem rodzica i stopniowym pokonywaniem kolejnych trudności. Wówczas w sposób naturalny dziecko poznaje nowe otoczenie, obserwuje już istniejącą grupę i kolegów, którzy dobrze czują w tym miejscu. Łatwiej też jest rodzicowi, który wraz z dzieckiem rozpoczyna nowy etap, może mu spokojnie w nim towarzyszyć. W przygotowaniu do adaptacji do przedszkola może pomóc stworzona specjalnie na tę okoliczność adaptacyjna książeczka dla dzieci, z pięknymi ilustracjami wykonanymi przez jedną z „okresowo urlopowanych” wychowawczyń – prezent dla naszych nowych przedszkolaków.

Zarówno o adaptacji jak i innych zagadnieniach przedszkolnych lubię opowiadać bardzo długo. Tymczasem zapraszam do odwiedzenia naszego przedszkola i spotkania na miejscu.

Do zobaczenia!